środa, 17 października 2012

Biegnij Warszawo 2012, 10 km (07.10.2012)

Tekst jest powtórzeniem wpisu z mojego strumienia Google+. Opisuję tam swoją przygodę z bieganiem, którą zacząłem ostatniego dnia czerwca tego roku. Biegnij Warszawo 2012 to mój drugi start w zawodach biegowych, pierwszy na dystansie 10 km.

Wstałem rano, o godz. 8:50. Zjadłem śniadanie (dwie kanapki z Nutellą, banan i herbata), umyłem się, zaliczyłem dwie wizyty w toalecie (a więc jednak nerwy) i poszedłem na przystanek autobusowy. Nie chciałem zostawiać przed biegiem rzeczy w depozycie, więc miałem przy sobie niezbędne minimum: ubranie (spodnie, jedna koszulka z krótkim rękawem pod spód i jedna z długim na wierzch), zegarek, etui na ramię z telefonem (etui Kalenji z Decathlonu - bardzo polecam) i 20 zł w kieszeni.

Wyszedłem kilka minut wcześniej, żeby się nie spóźnić na autobus, więc lekko zmarzłem czekając na przystanku. Pogoda okazała się całkiem przyjemna, jednak dwie cienkie bluzeczki w momencie, kiedy się nie biegnie, a temperatura ledwo przekracza 10 stopni, to za mało. Warszawa w niedzielny poranek jest zupełnie inna od dusznej, pełnej spalin i hałasu Warszawy w tygodniu. Cicho, spokojnie, czystsze powietrze, ulice bez samochodów, miasto jeszcze śpi. Po kilku minutach podjeżdża autobus, wsiadam i jadę. Na następnych przystankach dosiadają się kolejne osoby w dresach, biegowych butach, z numerami startowymi w rękach. Robi się tłoczno. Po 30 minutach jestem na miejscu, na zegarku godzina 10:20, zostało 40 minut do biegu.

Rozgrzewkę mam zaplanowaną, zatem: 3 minuty biegu, rozciąganie, 10 minut biegu, rozciąganie i dwie szybkie przebieżki 1 minutowe. Do biegu zostało 15 minut. Przeskakuję przez barierkę i ustawiam się w tłumie czarnych koszulek oczekującym na start. Po drugiej stronie barierek białe koszulki - to uczestnicy marszu Maszeruję - Kibicuję. Po chwili obok nas na wysokiej platformie pojawia się Robert Korzeniowski, który poprowadzi marsz. Atmosfera bardzo fajna, do startu coraz bliżej.

No i... poszło! Na telebimie widzę, że ruszyli pierwsi zawodnicy. Ustawiłem się raczej w pierwszej części tłumu 10 tysięcy biegaczy, jednak na mój start przyjdzie mi poczekać jeszcze ponad 2 minuty. W końcu widzę, że rzędy przede mną zaczynają powoli iść do przodu, po kilkunastu sekundach chód zamienia się w wolny trucht, przekraczamy linię startu i ruszamy!

Ale, stop! Na bieg taktykę też mam :) Chcę przebiec 10 km poniżej 53 minut. Obliczyłem, że w tempie 5:20 min / km będę miał wynik 53:20, a więc założenie jest takie. Pierwsze 8 kilometrów biegnę ww. tempem (międzyczas po 3 km to dokładnie 16 min, na półmetku 26:40), a od 8. kilometra - jeśli zostanie coś sił - zaczynam przyspieszać i próbuję urwać te 20 sekund, by zejść poniżej 53 minut.


Biegniemy. Ścisk niemiłosierny, patrzę na zegarek: tempo 5:45. Za wolno. Muszę lawirować pomiędzy biegnącymi i wyprzedzać kolejne osoby, po kilkuset metrach zaczynam biec po pasie oddzielającym jezdnie, tam jest trochę luźniej i można łatwiej wyprzedzać. Tempo pierwszego kilometra: 5:24 - jeszcze trochę zbyt wolno. Na drugim kilometrze przyspieszam i biegnę go w 5:19 - już jest dobrze. W tym momencie jestem na 3734 miejscu. Biegnę swoim tempem, biegnie się dobrze, niewielkie grupki kibiców zagrzewają do wysiłku. Na kolejnych 8 kilometrach wyprzedzę jeszcze ponad 1000 biegaczy, ale na razie zaczyna się kilometr 3.

Uspokojony dobrym tempem, biegnę równo i spokojnie. Okazuje się, że zbyt spokojnie (5:29). Na macie pomiaru czasu 3. km mam wynik 16:12. Niby tylko 12 sekund poniżej zakładanego tempa, ale zakładając, że na ostatnich kilometrach mam do odrobienia kolejne 20 sekund, robi się z tego ponad pół minuty. Przyspieszam. 4 km. w tempie 5:13 i tutaj zaczyna się 5. km a wraz z nim trudny podbieg ulicą Belwederską. Trochę się bałem tego momentu, okazuje się, że niepotrzebnie. Część osób przechodzi do marszu, część wbiega z mozołem, ja mam jeszcze sporo sił i udaje mi się pokonać cały podbieg, nie zwalniając (5:16). Na półmetku mam czas niemal dokładnie taki, jak zamierzony, a więc 26:41. Brakuje tylko 1 sekundy :)

 Czuję się świetnie i wbiegam w Aleje Ujazdowskie, gdzie ulokowany jest punkt z wodą. Przy pierwszych stołach tłum biegaczy, czekają niemal w kolejce po kubeczki z wodą. Osoby rozdające dwoją się i troją, w końcu któraś z nich krzyczy: "Nie nadążamy! Nie stawajcie tutaj, następne stoły są wolne!". Mijam tłumek szturmujący pierwszy stół z wodą, mijam jeszcze kilka kolejnych, przy których jest znacznie luźniej i, nie przerywając biegu, odbieram wodę. Piję kilka łyków i rzucam kubeczek na ziemię. Aleje Ujazdowskie pokryte są morzem białych plastikowych kubeczków, które pękają pod stopami biegaczy.

Kolejny kilometr mija w założonym tempie (5:21). Kończą się Aleje, skręcamy w Piękną, przy trasie coraz więcej kibiców, klaszczą, czasem ktoś coś krzyknie, słychać piszczenie trąbek. Biegnę luźno, uśmiecham się, zerkam na zegarek, tempo: 4:45. O nie! Za szybko! Wystarczyła chwila mocniejszego dopingu i nogi zaczęły biec same. Czuję się świetnie, w zasadzie nie jestem zmęczony, oddech mam równy, jednak głowa podpowiada, że to tempo jest dla mnie za mocne, zostały jeszcze przecież prawie 4 kilometry. Lekko zwalniam i ten kilometr biegnę w tempie 5:02. To ostatni kilometr, który przebiegnę powyżej 5 minut. Jestem teraz na 3133 miejscu i na ostatnich 3. kilometrach przesunę się jeszcze 500 miejsc do przodu.

Biegniemy Marszałkowską, skręcamy w Aleje Jerozolimskie, na 8. km mijamy palmę na rondzie de Gaulle'a. 8 km w 4:53. Później Nowy Świat i skręcamy w Książęcą. Po stromym podbiegu na Belwederskiej tutaj czeka nas z kolei kilometr z górki. Biegnę coraz szybciej, tempo 4:08. Został ostatni kilometr. Jest już płasko, próbuję utrzymać mocny rytm. Po raz pierwszy w tym biegu zaczynam czuć zmęczenie. Ciężko. Do mety 500 m, 400, 200... W tym momencie dzieje się coś dziwnego, nogi wskoczyły jakby na inny tryb, zaczynam biec sprintem (tak szybko nie biegłem chyba od czasów liceum), lawirując pomiędzy kolejnymi biegaczami. Na dystansie 50 metrów minąłem kilkadziesiąt osób. A potem... natknąłem się na ścianę biegaczy, biegli ciasno obok siebie, dodatkowo nad nami był mały mostek, który w zmęczeniu pomyliłem z bramą mety. Zwolniłem, zostało jakieś 100-150 m. Gdybym w tym momencie się nie zawahał, dobiegłbym do linii mety tym szaleńczym biegiem. Niestety, drugi raz nie byłem już w stanie się zerwać.

Ostatni kilometr był na 4:36. Linię mety minąłem w czasie 50:41. Zostałem sklasyfikowany na miejscu 2674 wśród 9774 startujących.

Bieganie samemu jest przyjemne, jednak nie można go porównać do startu w zawodach. Tysiące ludzie, których łączy wspólna pasja, doping kibiców, radosna atmosfera. Ja jestem zachwycony :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz