piątek, 16 listopada 2012

XXIV Bieg Niepodległości. Relacja

W zestawie startowym XXIV Biegu Niepodległości każdy uczestnik otrzymał bogato ilustrowaną książkę "Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918–1989". Pierwszy rozdział opowiada o wieku niedoli: "W 1795 r. Rosja Prusy i Austria po raz trzeci podzieliły między siebie ziemie Rzeczypospolitej. Ostatni król Polski, przez cały niemal okres swoich rządów wypełniający wolę Katarzyny II i przyjmujący od niej pieniądze, którego podpis figurował na wszystkich aktach rozbiorowych Polski, abdykował. Dwa lata później zaborcy zdecydowali, że nazwa Królestwo Polskie zostanie na zawsze zniesiona".

XXIV Bieg Niepodległości zaczął się dla mnie w sobotę wieczorem. Byłem pobudzony, nogi rwały się do biegania, ale trzeba było poczekać jeszcze te kilkanaście godzin. Zegarek nastawiłem na 8:45, wstałem o 8:30. W normalnych warunkach nigdy nie wstaję przed budzikiem, w weekendy - przenigdy. Wmusiłem w siebie dwie kanapki i banana, wypiłem herbatę, czułem się źle, osłabiony, z lekkim katarem, który na szczęście miał minąć po wyjściu z domu.


Tym razem, w przeciwieństwie do "Biegnij Warszawo", nie zdecydowałem się na komunikację miejską, pojechałem samochodem. Zabrałem ze sobą rodziców i dziecko, którego doping i wiara w możliwości taty zawsze dodają skrzydeł. Na przykład wtedy, gdy podczas mojego pierwszego biegania Kuba asystował mi na rowerze i po kilku kilometrach zdobył się na szczere słowa troski: "Może już wracajmy, wyglądasz na spoconego". Albo podczas lokalnego biegu Passy, kiedy przybiegłem mniej więcej w połowie stawki: "Bez urazy, byłeś prawie ostatni. Co tak słabo?"

Jedziemy... Główne ulice zamknięte, więc musimy podjechać od tyłu. Miejsc do zaparkowania pewnie wiele nie będzie, ale myślę, że coś się znajdzie. Nie znajduje się. Trudno, nie tutaj to 5 km od startu trafi się coś wolnego. Skręcam w jedną uliczkę, w drugą, w trzecią - ślepa. Podjadę do końca, najwyżej zawrócę. Na końcu jest... jedno małe, drobne, ciche miejsce, które mocą przeznaczenia czeka właśnie na nas! Co prawda stając tam zablokuję wjazdy do garaży, ale inni blokują jeszcze bardziej, ponadto garaże wyglądają na stare i rzadko używane ;) Zaparkowaliśmy. Wychodzę, słyszę głos taty: "Ej, stoimy prawie pod startem". Głupi żart. Odwracam się. Stoimy prawie pod startem.
Do biegu czterdzieści minut, odczekuję jeszcze dziesięć i zaczynam rozgrzewkę. Biegnę  trzy minuty truchtem, potem rozciąganie, jeszcze kilka minut truchtu i ponownie rozciąganie. Następnie dwie minutowe przebieżki szybszym tempem. Jest za pięć jedenasta, zostało piętnaście minut. Przemieszczam się w stronę startu, gdzie trwa "oficjalna" rozgrzewka. Fajnym pomysłem są strefy startowe, a więc rozstawione co kilkanaście metrów tabliczki z napisami: "Vip/Elita", "Biegnę na 35 min", "Biegnę na 40 min" itd. Ustawiam się pod tabliczką z napisem "Biegnę na 50 min".

W "Biegnij Warszawo", które odbyło się miesiąc wcześniej, celowałem w czas 53 min. Poszło lepiej i udało się uzyskać 50:41. Kolejnym wyzwaniem byłoby zejście poniżej 50 minut i na taki czas się nastawiałem. Pojawiło się jednak kilka "ale". Podczas "Biegnij Warszawo" czułem się naprawdę wyśmienicie, ponadto przedostatni kilometr był niemal cały z górki, z bardzo dużej górki. Tutaj biegniemy po płaskim. Druga sprawa - tydzień przed zawodami postanowiłem przebiec 5 km zakładanym tempem biegowym (aby osiągnąć 50 min to tempo musi wynosić 5:00 min/km). Nie udało się, średnie tempo w okolicach 5:10.

To trochę ostudziło mój zapał. Z jednej strony, wiadomo - na zawodach biegnie się mimo wszystko lepiej, z drugiej jednak - jeśli nie jestem w stanie na treningu utrzymać zakładanego tempa na dystansie połowę krótszym, jak mam to zrobić na pełnym? Mimo wszystko próbuję. Stoję pod swoją tabliczką i czekam na start.

Do godziny 11:11 zostało kilka minut. Jeszcze jakaś krótka prezentacja zaproszonych gości i rozbrzmiewa melodia hymnu polskiego. Kilkanaście tysięcy osób śpiewa Mazurka Dąbrowskiego. Dla mnie były to najbardziej wzruszające i najlepsze chwile tego dnia. Po hymnie Piłsudski w zabytkowym samochodzie wyrusza na trasę poprowadzić bieg, my zaczynamy odliczanie od dziesięciu, start i!... stoimy.

Na telebimie widzę biegnących zawodników z sektora Elita, potem następnych, ja przechodzę do marszu po jakiś dwóch minutach. Później lekki trucht i wreszcie, przy akompaniamencie "Pierwszej brygady" mijam linię startu i rozpoczynam bieg. Muzyka działa na mnie dopingująco, na "Biegnij Warszawo" piosenki były puszczane na trasie co kilka kilometrów, tutaj niestety tylko na starcie. A szkoda, na pewno znalazłoby się parę dobrych utworów z epoki.

Pierwsze kilkaset metrów to oczywiście wymijanie wolniejszych, choć nie jest tak ciasno jak miesiąc temu - strefy startowe w jakimś stopniu pomagają. Sam początek tempem 5:40, o wiele za wolno. Szybko jednak zwiększam je do 5:20, a pierwszy kilometr kończę ze średnią 5:04. Drugi kilometr w 4:56, a więc idealnie tak jak trzeba. Ale - nie do końca jest tak jak trzeba. Biegnie mi się naprawdę ciężko, czuję, że jestem na granicy swoich możliwości. W dodatku na trzecim kilometrze zaczyna mnie mocno kłuć pod płucami, coś jak kolka, tylko z obu stron. Ok, wiem, że muszę zacisnąć zęby i ból w końcu minie. Mija, jednak nie utrzymałem tempa i trzeci kilometr jedynie w 5:11.


Okazuje się, że oprócz stref startowych, organizatorzy zapewnili również zająców (osoba, która biegnie z balonikiem, na którym jest wypisane np. 50:00; jeśli chcesz złamać ten wynik możesz się jej trzymać). Mój zając uciekł i jest już kilkadziesiąt metrów z przodu. Kolejne dwa kilometry do półmetka niewiele szybciej. To już nie jest ten lekki bieg sprzed miesiąca w tempie 5:20, które pozwalało mi na podziwianie okolicy, rozdawanie uśmiechów na prawo i lewo, pozdrawianie wiwatującego tłumu. O nie! Teraz widzę przed sobą tylko kilka metrów i walczę z każdym krokiem o utrzymanie tempa.

Dobiegamy do skrzyżowania Alei Niepodległości z Rakowiecką i zawracamy. Na półmetku czas niestety 25:23, o 23 sekundy za wolno. Co gorsza nie mam siły przyspieszyć, nie mam siły nawet utrzymać tych cholernych 5:00. Na każdym z kolejnych dwóch kilometrów jestem wolniejszy o kilka sekund. W efekcie na trzecim punkcie pomiarowym (7,5 km) zamiast 37:30 mam 38:02. To już ponad pół minuty straty! Biegnę... W myślach mówię sobie, żeby dobiec do tego 8. km, później zostaną już tylko dwa. Podnoszę głowę i gdzieś przed sobą znowu widzę balonik zająca. Daleko, ale nie bardzo daleko. Teraz powinienem przyspieszyć, tylko jak, skoro od kilku kilometrów walczę w zasadzie o przetrwanie?

Przyspieszam. 8. km w 4:54, 9. km w 4:49. Większość oczywiście biegnie sama, ale niektórzy mają kogoś do pomocy. A to trenera, a to bardziej doświadczoną koleżankę, która trzyma tempo i motywuje do szybkiego biegu. Na ostatnim kilometrze mijam taką parę. Dziewczyna krzyczy do drugiej: "Dawaj, nie poddawaj się. Teraz, teraz musisz przyspieszyć, już niedaleko, dawaj, dawaj!" Ta chyba jednak nie ma sił przyspieszać, bo mijam je dosyć łatwo, a z każdym metrem głos robi się mniej wyraźny. Na stoperze mam dokładnie 49:00 i jestem na ostatniej prostej. Nie potrafię już ocenić odległości i nie wiem czy się uda. Przyspieszam jeszcze mocniej, połykam kolejnych biegaczy, sekundy mijają. Ostatni kilometr pokonuję w 4:29, na ostatnich 60 metrach Garmin zapisuje tempo 3:26. Linię mety przekraczam z czasem 49:42. Udało się!

Zmęczony, ale szczęśliwy (już nie muszę biec!), odbieram medal i butelkę Powerade'a. Ponieważ jest zimno, a rodzice z dzieckiem gdzieś się zapodziali, ustawiam się w kolejce po kawę. Ciepła kawa po biegu to dobry pomysł - smakuje lepiej niż napój izotoniczny.

Po wypiciu kawy wsiadamy do samochodu i wracamy do domu. Jest ładny i słoneczny listopadowy dzień.

94 lata temu i 1 dzień - nie wiem jaka była pogoda w Warszawie. Tego dnia Józef Piłsudski wrócił do stolicy z więzienia w Magdeburgu. Dzień później oswobodzono Warszawę od Niemców (na mocy porozumienia trzydziestotysięczny garnizon niemiecki stacjonujący w stolicy musiał opuścić Królestwo Polskie). 16 listopada Piłsudski wysłał telegram do rządów państw uczestniczących w I wojnie światowej i państw neutralnych, w którym zawiadamiał o powstaniu niepodległego państwa polskiego.


1 komentarz: